piątek, 24 lutego 2017

Piątki z serią PAX: Myling



Zrozumiałam, że prawdziwe szczęście naprawdę (i nie jest to przesadą) polega na tym, aby kiedy skończy się jedną część serii, mieć pod ręką drugą.

To moje trzecie spotkanie (ma być ich dziesięć, buuu) z kruczymi braćmi. Odczucia się nie zmieniły, a wręcz pogłębiły. Jestem pod ogromnym wrażeniem lektury, która i tym razem mnie nie zawiodła. Sytuacja z moim czasem prywatnym wygląda teraz tak – Pax, przeczytać, skończyć, wziąć następną. Nie mogę, ale też nie chcę się odpędzić od tej fantastycznej (aha, ta gra słów) i bardzo wciągającej serii.

Myling. Szczerze mówiąc, to właściwie ten tytuł nie mówił mi nic. Luzik, dwa poprzednie też nie :D Czasami tak się śpieszę jak biorę z półki książki z tej serii, że nawet nie czytam opisu. Po części dlatego, że biorę za pewnik, iż w tym przypadku nie ma żadnych wpadek. Natomiast po części właśnie z tego powodu, że już-teraz-natychmiast chcę wiedzieć co jest dalej. Moja przygoda z tym książkami to prawdziwa obsesja!

W Mariefred jest koniec października, a co z tym idzie – Halloween. W szkole zorganizowana zostaje zabawa, w której udział bierze mnóstwo potworów, zombie i duchów. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś wśród nich jest zupełnie autentyczny duch małej dziewczynki. Celami tej dziewczynki okazuje się rodzeństwo, w tym koleżanka z klasy Alrika. Na zabawie urządzonej w domu dziewczyny, o mało nie ginie ona sama, kiedy koledzy otwierają drzwi tajemniczej dziewczynce z nożycami…

Tym razem mamy do czynienia z duchem małej dziewczynki. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego dziewczyna obrała sobie za cel rodzeństwo, które samotnie wychowuje ojciec. Oczywiście w trakcie wszystko zaczyna się wyjaśniać. Powiem Wam, że w czytaniu wcale nie przeszkadza fakt, że wiemy, kto za tym stoi. Spotkania w magicznej bibliotece są za każdym razem tak samo ekscytujące. Będąc tam czułam się jak w porywającej bajce. Za każdym razem autorki dają czytelnikowi „liznąć” trochę mitologii skandynawskiej, a także szwedzkich wierzeń ludowych. Dla kogoś takiego jak ja, jest to niezwykła przygoda. Nie od dzisiaj jestem fanką wszelkich mitów i wierzeń, a także okultyzmu i czarnej magii. Czytając książki z tej serii czuję się jak ryba w wodzie.

Bardzo ciekawym zabiegiem okazały się rysunki postaci, które można znaleźć na wewnętrznej stronie okładki, ale także pierwszej stronie. Postacie główne się nie zmieniają i są umieszczone na okładce, a są nimi: Viggo, Alrik, Magnar i Estrid. Natomiast na pierwszej stronie są rysunki bohaterów, którzy mają duże znaczenie w danej części serii. Zazwyczaj jest tak, że osoby będące w pierwszych częściach, zostają już na stałe i przewijają się w kolejnych. W tej części „postaciami znaczącymi” są: Iris – dziewczyna spotkana na placu zabaw, Loke i Tove – rodzeństwo, będące na celowniku mylinga oraz ich ojciec – Martin.

Akcja w tej części jest podzielona na kilka etapów, choć bardziej jestem skłonna przyznać, iż jest ona po prostu przez cały czas. Czyta się z zapartym tchem i bezkresną ciekawością. Z pytaniem „co będzie dalej”, ale prośbą „nie kończ się tak szybko”. Mnie osobiście pomysł przekonał w stu procentach i skojarzył się z pewnym horrorem, absolutnym klasykiem – „Krzyk”. Szczęka mi opadła już na wejściu i do końca nie mogłam jej pozbierać. Tylko w „Krzyku” był to jedynie przebrany człowiek, natomiast tutaj to najprawdziwszy duch! To było moje pierwsze skojarzenie, do pierwszego etapu akcji – kiedy na imprezie u Tove pojawia się duch dziewczynki z nożycami. Nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, dopóki dziewczyna nie zaczyna się dusić. Poznajemy tutaj również makabryczną historię sprzed lat, która rzutuje na teraźniejszość.

Wspominając o ilustracjach, zamieszczonych w książce, chciałabym powiedzieć, że są one czasem bardzo "przydatne", bo można sobie skojarzyć coś lub/i wyobrazić. Poza tym ich wykonanie jest cudowne. Widać dopracowanie w każdym szczególe. Czasami trochę mi przeszkadza, że Estrid i Magnar, ale też inni, wyglądają na okropnie pomarszczonych. Natomiast nie jest to żadną ujmą dla obrazków i książki, można powiedzieć wręcz przeciwnie, bo jak ktoś jest bardzo szczegółowy, to zapadną mu w pamięć takie fakty. Moim zdaniem, najładniej narysowane postacie to Hej-Henry, który zawsze wygląda obłędnie; jego mina, fryzura, oczy i strój - wszystko perfekcyjnie odwzorowane. Podoba mi się również postać Iris. Wszyscy bohaterowie są bardzo różnorodni i mają taki element, z którym czytelnik natychmiast ich utożsamia.


Dodatkowo ktoś zatruł naleśniki Alrika w szkolnej stołówce. Oczywiście taki materiał nie mógł przejść bez echa. Jeden z chłopców z gangu Simona zjada owe naleśniki i trafia do szpitala. Thomas od techniki znowu świętuję, bo może rozgrzebać całą sprawę, obrzucając przy tym błotem rodzeństwo. W całą sprawę zamieszana jest nawet policja, która rozpoczyna śledztwo. Nikt nie myśli o tym, że to właśnie Alrik miał być celem truciciela, bądź trucicielki….


Pocukrzyłam tę serię z każdej strony, ale uwierzcie mi, że nie są to czcze słowa. Ktoś, kto kocha horrory, mitologię, trochę się bać i temperamentnych bohaterów, wczuję się w to jak ja – całym sercem. Sceptycyzm uleciał, a na jego miejscu już grzeje się oczekiwanie na dalsze losy kruczych braci. Nawet czcionka przestała mi przeszkadzać ;)


Tłumaczyła Magdalena Landowska
Åsa Larsson & Ingela Krosell | Henrik Jonnson, PAX. Myling, stron 192, Wydawnictwo Media Rodzina, 2015
★★★★★★★★★☆


Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! :)




6

piątek, 17 lutego 2017

PAX. Grim




Pierwsza część serii Pax zwieńczona została sowitym wynagrodzeniem, w postaci absolutnego i bezgranicznego zauroczenia twórczością obydwóch Autorek, a także fenomenalnego ilustratora. Powiedzieć, że oczy wyszły mi z orbit to za mało, zdecydowanie za mało. Przecież to ja, a ja nie lubię fantasy. Tylko tę barierę między mną a nieprawdopodobnymi stworami zaczynają łamać naprawdę dobre książki, godne wielu słów uznania. Seria Pax wiedzie prym na mojej liście książek z gatunku fantasy i to nie bez powodu…

Viggo i Alrik tym razem muszą się zmierzyć z czymś, co zabija jelenie, ale wkrótce i ludzi. Mieszkańcy miasteczka są przerażeni, a winą obarczają bezpańskiego psa, który czasem pojawia się koło lasku przy szkole. Jednak Estrid i Magnar wiedzą, że sprawcą krwawego zamieszania nie może być zwykły pies. „Zło pulsuje”. Tymczasem w Mariefred pojawia się tajemniczy motocyklista – Damir – udający się po poradę do biblioteki. Czy mężczyzna może być zamieszany w całą tę dziwną sprawę?

Nic nie potrafię poradzić na to, że wszystko spod pióra tych cudownie uzdolnionych Szwedek, czytam z tak desperacko zapartym tchem, aż brakuje mi czasu na oddech. Pomysły tych kobiet to wyższa szkoła jazdy.

Jestem zdania, że w fabule można znaleźć naprawdę wiele wątków. Nie zmienia tego fakt, że książka wygląda dosyć niepozornie, bo jest chudziną, (chociaż dla mnie każda książka z tej serii jest za krótka!). O ile do pierwszej części podeszłam z typową dla siebie rezerwą, to tym razem wiedziałam, czego się spodziewać. Wiedziałam, że się nie zawiodę i wiedziałam, że stawka będzie podbita. Pomysły na książki są moim zdaniem fenomenem w czystej postaci. W tych 190 stronach jest tyle magii, że ta książka fruwa mi na półce. Powaga! Powiew świeżości jest ciągle zachowany, a pomysły bynajmniej nie są powielane. Ciągle jest coś nowego, nowe postacie, nowe miejsca. Jedyne, co zostaje to szybsze bicie serca podczas czytania przygód Viggo i Arlika!

Uderzyło mnie jak wiele kwestii jest poruszonych w tej książce.

Po pierwsze – uczucia dzieci. Matka alkoholiczka totalnie nie interesuje się rodzeństwem, nie pojawia się nawet na urodzinach Alrika, choć wcześniej mu to obiecuje. Oczywiście starszy z synów jest do niej i jej słów nastawiony sceptycznie. Nie wierzy w przemianę matki i chociaż w głębi duszy przeżywa to równie mocno, co Viggo mówi tylko „Mam ją w dupie.” Natomiast Viggo nie może pogodzić się z bolesną prawdą. Za każdym razem jego zawód jest taki sam.

Po drugie – szkolne środowisko. Wszyscy wiemy, jak to w szkołach potrafi być – nie każdy według rówieśników zasługuje na akceptację. W takim też położeniu znajduje się rodzeństwo. Gang Simona uparcie próbuje ich pogrążyć, a ze względu na temperamenty obydwóch chłopców, nie raz im się udaje. Zacytuję tutaj jeden z tytułów rozdziałów, Simon i jego ojciec Thomas, są ich „wrzodem w dupie”.

Po trzecie – braterska miłość. Mamy tutaj dwóch młodych chłopców w trudnej sytuacji, którzy tak naprawdę muszą troszczyć się o siebie nawzajem, bo są jedynym „stałym elementem” w swoim życiu. Zażyłość między nimi jest ogromna, serce się w piersi ściska. Chociaż Viggo czasami strasznie plecie, Alrik kocha go bezwarunkowo i zrobiłby dla niego wszystko. Tak samo sytuacja ma się z Viggiem, a dobrym przykładem jest rower do ewolucji (aaa, przeczytajcie to się dowiecie!).

Wielowątkowość tej książki jest jej plusem, bo choć akcja jest nakreślona pewnie, przewija się w niej wiele aktualnych tematów, między innymi tych wyżej wymienionych. Akcja nie zwalnia tempa nawet na moment, a czytelnika wbija w fotel. Tej książki nie można odłożyć, póki nie da się ustalić: kto, co jak i gdzie. A jeśli jesteś tak ciekawską kobietą jak ja, to naprawdę, odłóż tę książkę na weekend, bo zawalisz wszystkie inne obowiązki! Język jest bardzo przystępny i przejrzysty, co sprawia, że czyta się szybko i z przyjemnością. Powiem tylko, że nie mam się, do czego przyczepić.

Po raz kolejny zostałam zabrana na przejażdżkę po zaczarowanym Mariefred, która doszczętnie postrzępiła moją stabilność emocjonalną. Grim ścigał tutaj też mnie, czułam jakbym przez cały czas towarzyszyła chłopcom. Dobrze, że pod ręką mam już kolejną część serii, bo nie wytrzymałabym dłuższej rozłąki z tymi kruczymi braćmi.
Polecam z całego serca!


Tłumaczyła Magdalena Landowska
Åsa Larsson & Ingela Krosell | Henrik Jonnson, PAX. Grim | tom 2 , stron 194, Wydawnictwo Media Rodzina, 2015
★★★★★★★★★☆



Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina! J

25

wtorek, 14 lutego 2017

Jestem Midas, a dzisiaj są Walentynki



Długo kombinowałam, co tu wyczarować na Walentynki, żeby trochę nacieszyć Wasze oczy i … wymyśliłam!

Pani Agnieszka Lingas-Łoniewska (pozdrawiam i dziękuję!) przekazała do recenzji egzemplarz swojej książki, a że książka wywarła na mnie niemałe wrażenie, chciałabym ją ukazać trochę inaczej. Przyznam, że ciężko było mi napisać recenzję tej książki – sama nie potrafię powiedzieć dlaczego. Myślę, że powodem może być to, że książka powstawała aż trzy lata Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.




„Zapożyczyłam” od koleżanek i kolegów z branży fragmenty ich recenzji, ale UWAGA, tylko te dotyczące wątku miłosnego. Oczywiście skomentuję je trochę, ale też wplotę swoje spostrzeżenia w te wynurzenia. Pójście w stronę „Promyczka” okazałoby się zbyt banalne, a tego nie lubię. No i jest przekornie – właduję Wam tu trzy kulę od Midasa i wmówię, że to romantyzm w czystej postaci – jak to zazwyczaj u mnie.

Czy historia o płatnym zabójcy może mieć w sobie choć gram romantyzmu? Uważajcie


recenzja KLIK

Jak słusznie zauważyła Patrycja, nasi bohaterowie w swoim towarzystwie znajdują odskocznię od codziennych spraw. Dla Karoliny to mile spędzone chwile w przerwach w poszukiwaniu Midasa, który wciąż pozostaje nieuchwytny. Natomiast Midas znajdujący się tuż pod jej nosem, zaczyna czuć, że życie jednak może jeszcze mu się ułożyć. Owe przyciąganie polega na tym, iż Karolina działa na Kubę jak płachta na byka. On wie, że nie powinien pragnąć ani jej towarzystwa, ani ciała, ale uparcie biegnie w jej stronę. Dziewczyna też widzi w oczach swojego kochanka tajemnicę i pewne wycofanie, dla niej on wciąż jest zagadką. Coś podpowiada jej, że może jednak nie chce znać całej prawdy.


recenzja KLIK


Tutaj mamy pewien kontrast. Pani policjant i płatny zabójca, nie sądzicie, że coś się tu gryzie? Oczywiście jest to idealny materiał na dobrze sprzedający się romans. Tylko tutaj jest coś więcej, coś nieuchwytnego. Karolina w momencie spotkań z Kubą nie jest policjantką, a kobietą. Kobietą, która tak samo jak każda z nas, pragnie bliskości i ciepła drugiej osoby. Dodatkowo ujawnia się tutaj jej samotność. Życie tej kobiety jest bezbarwne, po brzegi wypełnione  pracą. Nikt na nią nie czeka, kiedy wraca z pracy i nikt nie pyta „jak się czujesz? Wszystko okej?”. Niekiedy odbierałam jej postać jako zdesperowaną kobietę, która na siłę szuka królewicza na białym koniu. W pewnym sensie wydała mi się również postacią zakłamaną, ponieważ ciągle grała twardzielkę, wypraną z głębszych emocji.





Wszyscy to zauważyliśmy – to jest sytuacja bez wyjścia. W końcu musi się wydać, że Jakub i Midas to jedno ciało. Mężczyzna sam postanawia rozwiązać problem dręczący czytelnika. Gdy skończyłam czytać, nie miałam pojęcia co sądzić o głównym bohaterze. Doceniałam w nim to ciepło w stosunku do innych, te ludzkie odruchy, które jeszcze się w nim zachowały. Tylko, że nie mogłam zdzierżyć jego obojętności (fałszywej) na krzywdę za ścianą. Poza tym ciągłe zgrywanie Kuby – sku%$#@na mnie męczyło. Pierwszy rzut oka pokazywał mi, że ten człowiek to nie tylko „niedrżąca ręka” i trzy strzały. Jego czułość w stosunku do Karoliny mnie oczarowała, zobaczyłam w tym wielką szczerość i uczciwość, choć może to ironia losu.



recenzja KLIK


Jest też opinia z męskiego punktu widzenia ;) Miłość jest w pewnym sensie banalna sama w sobie, my wręcz chwytamy się jej, jak tonący brzytwy. Kto chciałby zostać sam? Potrafię zrozumieć tę opinię, bo w pewnym sensie tak jest. Typowa sprawa. Patrzysz w cudze oczy, odbija się w nich coś więcej, a więc trafiony – zatopiony. Bohaterzy są szablonowi, jasne. Tylko, że Autorka przedstawia nam ich słabości w pełnej krasie, to ludźmi z wadami, przeszłością, przepełnieni pustką. Zakładający maskę przed światem, bo prawda jest taka, że Karolina się oszukuje, Jakub zresztą też. Moim zdaniem to czyni ich kimś, kogo się zapamiętuje. Widać przemianę obu stron, dosyć oczywistą w przypadku zakochania.



A teraz ja…

Pani Agnieszko, nie sądziłam, że będę na tej książce płakać i to niejednokrotnie. Mogłabym powiedzieć, że to Midas mnie zastrzelił, ale on strzela w serce tylko raz. Moje serce zostało podziurawione, ja po prostu nie mogę się rozstać z tą historią. Dla mnie skończyła się źle, pomimo że sama wybrałam swoje zakończenie. Uderzyła we mnie ta historia i chociaż nie chcę się „wybebeszać” muszę powiedzieć, że znalazłam w niej siebie. Byłam jedną z tych bohaterek. To nie był typowy romans, ale ja przyjęłam tę książkę bardzo osobiście. Midas mnie nie zawiódł, ja od razu wiedziałam, że to dla mnie. Nie myślałam, że aż tak…

Mamy do czynienia z trzema kobietami.

Relacja Jakuba z Anną jest dosyć jasna i klarowna, a mianowicie – tylko i wyłącznie przyjaźń. Choć nie ma, co się ukrywać, że Anna patrzy na Kubę z tęsknotą w oczach. Niestety powiedziałabym, że łączą ich sprawy wyłącznie czysto „zawodowe”. Sądziłam, że będzie jakiś trójkąt, gorący romans, co okazało się całkowitą pomyłką. Maltretowana sąsiadka to tak naprawdę tylko wątek poboczny.

Karolina to przeciwieństwo Anny. Kobieta stanowcza, nastawiona na swoje cele i taka „z jajem”. Wie czego chce, chociaż trochę przed sobą udaje, że wszystko spoko i niczego jej nie brakuje. Tak naprawdę szuka miłości, takiej prawdziwej, krystalicznej. Nie chce tej pustki i samotności. Niby to ona jest główną bohaterką, a jednak…

W Dagmarze zobaczyłam siebie (dziękuję, bardzo dziękuję za tę postać!). Trochę naiwna, ale śmiała. Taka z głową w chmurach, ale jednocześnie mocno stąpająca po ziemi. Uśmiechnięta, szalona, pozytywna, pewna siebie. Wykreśliłam z tej historii Karolę. Dla mnie skończyło się na Dagmarze, tej pierwszej prawdziwej miłości. Moje serce się zatrzymało. Dagmara kochała Kubę, bez względu na jego przeszłość. Ta akceptacja między nimi była czymś cudownym. Miłość, która nie stawia warunków i nie oczekuje niczego w zamian. Na początku rozpłakałam się w momencie, kiedy Kuba będąc na dyskotece miał „swoją dziewczynę” od Grabarza, ale spojrzał na nią, poczuł zapach miętowej gumy… i przypomniał sobie, że Dagmara też tak pachnie, robi duże balony, po których guma zostaje na jej ustach. Może Wam się to wydać głupie, ale dla mnie to było tak znaczące, że nigdy nie zapomnę tego momentu. Tak wygląda miłość. Albo ich pierwszy raz, chwile opisywane z wielkim uczuciem i pasją, namiętnością. Przepadłam. Takiej miłości pragnie każda z nas.

Serdecznie dziękuję Pani Agnieszce za książkę, która mnie zjadła. Tyle mnie w niej, że oszalałam ;) Widać w tym kobiecą rękę, subtelność i delikatność. Cała historia jest tak pięknie opisana, że zapiera dech w piersiach.

Zobaczcie, jak może wyglądać miłość, polecam!


Agnieszka Lingas-Łoniewska, Piętno Midasa, stron 360, Wydawnictwo Novae Res, 2016

★★★★★★★★

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Autorce, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, mam nadzieję, że w Sekcie Agnes jest miejsce i dla mnie ;)


9

piątek, 10 lutego 2017

#miłypiątek



Jak sami wiecie, książkoholikowi nie trzeba dużo ;) Odpowiedź Pani Magdy bezcenna! :)
6

Moje spotkanie z Chujową Panią Domu


"Książka dla wszystkich kobiet, które starają się za bardzo."
(cyt. z LC - czytelniczka: popiszsieplay)



"Zawsze znajdzie się ktoś, od kogo będziesz gorsza, biedniejsza, brzydsza, głupsza, mniej zaradna. Jedyne, co możesz zrobić, to być najlepszą wersją siebie."

Pewnego zupełnie zwyczajnego dnia, przeglądając Facebook’a natknęłam się na stronę „Chujowej Pani Domu”. Niby nic, a jednak tak wiele. Tak wiele zakochanych kobiet w tej filozofii. W tym także i ja zostałam pochłonięta przez wir, który wprawiła w ruch Magdalena Kostyszyn. Ta „nienormalność” (o ironio) zachwyca swoją normalnością. To nie jest kolejny wymysł polskich celebrytów, wskazówki jak być idealnym, czy inne pierdoły nijak się mające do życia, z którym się codziennie mierzymy. Oto machina do ukazania nam piękna szarej codzienności.

„Tak czy siak, o porządek dbać warto (nie wierzę, że to piszę).”


Pani Magda ma 29 lat i jest absolwentką filologii polskiej oraz dziennikarstwa. W branży PR pracuje już od 6 lat. Lubi dobrą literaturę, podróże oraz spacery z psem, a także trwonienie czasu na seriale. I jak sama pisze „W niektórych kręgach znana jest jako autorka profilu Chujowa Pani Domu”. A na końcu dodaje, że nie lubi się z piżamą, ale przekleństwa –swoją drogą – czasami się jej wymykają. No i słowa klucz – namiesza nam w głowach!

Zacznę od profilu, który nie wszyscy muszą znać. Zobaczyć tam można zdjęcia od takich dziewczyn i kobiet, jak Ty i ja. A mianowicie, możesz podejrzeć tam kilka ciekawych sposobów, jak radzić sobie w trudnych warunkach domowych ;) I tak między nami, to Pani Gosia się chowa, bo nie każdy ma dryg, jeśli chodzi o spotkania z panią miotłą lub panem kurzem. Natomiast tutaj dowiesz się, jak to wszystko skutecznie „przykryć” i wyjść z twarzą z każdej sytuacji. Oto szybki kurs dla każdej z nas!

Kiedy ktoś mnie pyta „O czym jest ta książka?” to nie wiem co powiedzieć i jak wytłumaczyć komuś zupełnie zielonemu (sorki, mamo) na czym polega filozofia Chujowej Pani Domu. A powiem Wam, że to się rozumie samo przez się. No jak to o czym? O byciu królową swojego umysłu i ciała, a także czterech kątów. Nieidealność to może nie materiał na Instagram, ale spójrz – tacy jesteśmy, to jest całkiem spoko! Nie ma co płakać nad stosem garów, czy pomarańczową skórką na udach, przecież i tak nigdy nie będziemy tymi perfekcyjnymi laskami z okładek gazet, czystą chatą i idealną pracą da się to obejść!

Powiem Wam w sekrecie… Kocham tę kobietę!

„Naprawdę nieliczne z nas wygrały główną nagrodę w loterii genetycznej i bez względu na to, co sobie do ust włożą, nie muszą się martwić o przyrost tkanki tłuszczowej. Reszta frajerstwa (a więc ja i prawdopodobnie też ty) nie może liczyć na ulgowe traktowanie ze strony Jej Wysokości Natury.”

Początki i tym razem nie należały do najłatwiejszych. Nie mogłam się przyzwyczaić do języka Autorki, swoją drogą bardzo bogatego. Było za dużo i za szybko – wszystkiego. Choć przyznam, że język jest lekki i przystępny, taki jakim posługujemy się na co dzień. Wzbogacony również o wyrazy obce (jak widać nawet w cytatach), a także wulgarne. Jednak ta książka idealnie naszą ojczystą mowę. Od strony językowej ta książka mnie zachwyciła. Kiedy natknęłam się w tekście na słowo „biesiada” momentalnie zwróciłam uwagę na całą konstrukcję zdania. Powiem Wam, że dlatego lubię polskie książki, bo znajduję tam wiele pięknych słów, o których na co dzień zapominam. Mając na myśli barwność językową, oczywiście nie myślę o tych słowach na „ch” :D Jestem wzrokowcem więc, sadystyczną wręcz przyjemność sprawia mi oglądanie niepospolitych wiązanek słów. Mam wrażenie, że nasz piękny język został tutaj w pełni wykorzystany.

„Dziesięć minut i cztery tysiące złotych później Polka jest już myślami na wakacjach. Jeszcze nie wie, jak bez grama oszczędności przeżyje najbliższe sześć miesięcy, ale ma pewność, jak powinny wyglądać jej nowy strój kąpielowy, nowa sylwetka i nowy mąż (o, pardon, endorfiny uderzyły o jeden ton za wysoko).”

Może to głupota tak jarać się zwykłym antyporadnikiem, ale ten ma swój urok. Określenie #notfilter, znajdujące się z tyłu okładki, doskonale ideę książki. Mamy tam wiele rozdziałów, a także wiele zagadnień dotyczących kobiet. Moim zdaniem ta książka to sklejka różnych sytuacji. Czuję, jakby ktoś odkrył damską Amerykę, jeśli wiecie o co mi chodzi. Nic nowego niby tam nie ma, a jednak podczas tej lektury dużo dowiadujesz się o samej sobie. Nawet się z tego śmiejesz, bo sobie uświadamiasz „kurczę, rzeczywiście tak robię!” Zwykła kobiecość wkracza w inny wymiar.

Nie wiem co myśleć, w mojej głowie szaleje huragan. Jak Autorka przewidziała namieszała mi w głowie i to nieźle. Różowe okulary spadły mi momentalnie z nosa. Za rozdział o macierzyństwie i dorosłości (aaa, zła kolejność) podziękuję z całego serca. Odechciało mi się całkiem ;) I mówię tu o refleksji, jaką wywołuję ta książka. Serio, czytasz i na chwilę pauzujesz i myślisz o tym co przeczytałaś. Po prostu ta lektura nie przejdzie bez echa, jeśli chodzi o Twoją podświadomość. W głębi duszy poczujesz się pocieszona (ach, my kobietki), że nie tylko u Ciebie tak się życie przekornie układa. Podsumowując to wszystko, uśmiechniesz się i powiesz do siebie „Jest dobrze!”.

„No i taki grudzień. Wstajesz i czujesz się jak gówno. Patrzysz w lustro – wyglądasz jak gówno. Kładziesz się spać – nadal gówno. I tak every, kurwa, single day.”

Można powiedzieć, że jestem zauroczona. Autorka poruszyła wszystkie istotne dla kobiet kwestie. Znalazłam tutaj wiele doświadczeń dojrzałej kobiety i jej absolutną szczerość. W jakiś sposób zrozumiałam, że wszystkie to musimy przeżyć, to jest raz na jakiś czas wjechać do „Kobiecej stacji diagnostycznej”. Dziękuję za ten podrozdział. Czułam, jakbym to napisała. Te wszystkie teksty o kobietach perfekcyjnych, które nawet w największe mrozy wyglądają jak milion dolarów. W sensie, że ja się czuję jak „grube gówno” w swojej wielkiej kurtce i okutana od stóp do głów. Prawie nigdy nie osiągam efektu idealnej fryzury, a nawet roztrzepanie w przypadku moich włosów nie jest seksowne. Rzadziej niż bym tego chciała wyglądam też na pogodzoną z życiem. Fajnie wiedzieć, że masz tak samo!


Za wszystkie zabawne anegdoty, celne uwagi, wyborne rady i ćwiczenia, a także za przedrostek „anty” wielkie dzięki. Jeszcze nigdy bycie dziewczyną nie było tak gówniane, w tak optymistyczny sposób! 





Magdalena Kostyszyn,Ch...owa Pani Domu, stron 288, Wydawnictwo Flow Books, 2016

★★★★★★★☆☆
12

czwartek, 9 lutego 2017

PAX. Pal Przekleństwa



Nie jestem wielką fanką Harry’ego Pottera, ani też nie śledzę specjalnie jego losów. Co nie zmienia faktu, że doceniam jego potencjał, chociaż sama historia nie jest dla mnie szczególnie ważna. Oglądałam tylko pojedyncze odcinki filmu, a książek nie czytałam wcale (nie potępiajcie, bo zamierzam!). Podoba mi się ten gatunek i klimat, ale przyznam szczerze, że obawiałam się zbyt wielu podobieństw Serii PAX, do osławionej serii z Harrym.

Czy moje obawy były uzasadnione? I pytanie: czy jestem zadowolona z tej lektury?

Bracia Viggo i Alrik trafiają do kolejnej rodziny zastępczej. Czeka na nich nie lada wyzwanie: muszą zaaklimatyzować się w nowym miejscu. A koledzy ze szkoły bynajmniej im w tym nie pomagają i już na wstępie zaczynają się problemy. Chłopcy szybko poznają Estrid i Magnara, którzy na domiar złego wplątują ich w magiczną stronę miasteczka. Alrik jest w stosunku do nich nieufny i bardziej roztropny niż młodszy brat, który widzi w tym przygodę życia. Dodatkowo po teście Estrid, z tajemniczej biblioteki znika tytułowy Pal i w miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

„Pal przekleństwa” to pierwsza część serii PAX. Oprawa graficzna, tej stu pięćdziesięciostronicowej książki, jest cudowna. Mnie, jako zagorzałą fankę horrorów, zachwyciła i porwała oraz pobudziła wyobraźnię. Nieco mniej spodobała mi się użyta czcionka, która co prawda może ułatwiać czytanie, ale również drażni. Sugestywne rysunki pomagają przenieść się do bajkowego Mariefred. Widać ile autor wlał w nie pracy i wysiłku, ale było warto, bo każdy czytelnik doceni ten talent. Całość tworzy efekt „WOW”.

Pomysł jest genialny, ja kupiłam go od razu. Od momentu rozpoczęcia książki, zostałam wciągnięta w wir przygód braci. Smutne jest to, że książka kończy się naprawdę szybko. Dla kogoś maksymalnie zaangażowanego to godzina, góra półtorej godziny czytania. Tak, właśnie! Akcja pędzi, nie zatrzymuje się nawet na moment, nie pozwala czytelnikowi odetchnąć. No i jest to napięcie, które nie opuszcza nas nawet po zakończeniu (ach, to nieszczęsne, niezakończone zakończenie). Zaskoczyło mnie to ogromnie, nie spodziewałam się, że lektura skradnie mnie do tego stopnia!

Od pierwszych rozdziałów zostałam niepodważalną fanką Serii PAX. Poważnie, chcę mieć na swojej półce całą kolekcję. Kiedy skończyłam, moją pierwszą myślą było: „Ja chcę więcej” i strona allegro już była włączona. Polecam fanom Harry’ego, będziecie zachwyceni Człowieki! Ja jestem.

Porywająca, zaskakująca i ekscytująca, tyle w zupełności wystarczy, by określić tę książkę. O reszcie musicie przekonać się sami! Mówiąc kolokwialnie, skończysz ją na momencie, drogi Czytelniku!

Polecam,
Oliwia Dzierżyńska


Tłumaczenie: Magdalena Landowska
Åsa Larsson, Ingela Korsell, PAX. Pal przekleństwa, stron 152, Wydawnictwo Media Rodzina, 2015
★★★★★★★★



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!


2

poniedziałek, 6 lutego 2017

"Black Ice", czyli seksowny Pan na okładce



Ostatnio (okej, w sierpniu:D) bardzo skusiła mnie promocja na Znaku. Razem z siostrą wybrałyśmy cztery tytuły. Moja decyzja ciągle wahała się pomiędzy „Linią serc” i „Black Ice”. Ostatecznie wybrałam tę drugą. Wcześniej o niej nie słyszałam (wstyd), choć o samej Autorce coś tam widziałam (brawo ja!). Kierowałam się opisem i okładką (ciągle pozostaje wzrokowcem). O „Lini serc” słyszałam dużo, o „Blac Ice” w sumie nic. A jednak postanowiłam zaryzykować swoje pierwsze spotkanie z Beccą Fitzpatrick. Czy było warto?

Becca Fiztpatrick to amerykańska pisarka, która zasłynęła przede wszystkim z sagi „Szeptem”. Ta trzydziestosiedmiolatka ma już ogromną rzeszę fanów, a każda jej nowa powieść zbiera pochwały, dotyczące pomysłu. Jej powieści na rynku książki sprzedają się bardzo dobrze i są powszechnie polecane. Tak samo było z „Blac Ice”. Kiedy tylko o nią zapytałam, została mi serdecznie polecona przez 9 na 10 osób. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ostatecznie, jestem megazadowolona, że zdecydowałam się ją kupić.

Britt od dawna planuje wyprawę w góry Teton.  Dziewczyna ma już wszystko szczegółowo zaplanowane. Chce pokonać cały górski łańcuch. Niespodziewaną przeszkodą okazuje się jej były chłopak oraz wyjątkowo niekorzystna pogoda. Gdy wraz z przyjaciółką opuszczają samochód nawet nie wyobrażają sobie, jakie czyha na nie niebezpieczeństwo. Niczego nieświadome dziewczyny znajdują schronienie w chatce dwóch przystojnych mężczyzn i od tej pory wszystko obraca się o 180 stopni.

Efekt WOW jest jak najbardziej. Góry tak urokliwe za dnia, w nocy stają się naszym najgorszym wrogiem. Wokół panuje śnieżyca i nic nie wskazuję na to, aby zamieć miała się skończyć. Ciągłe napięcie, pobudzające czytelnika do granic możliwości. Jestem święcie przekonana, że Pani Becca mogłaby bez problemu pobić rekord, jeśli chodzi o szybkość (prawie jak światła ;) czytania jej książek! Przyznam, że jak czytałam opinię innych (oczywiście polecające) myślałam, iż są trochę przekoloryzowane. Proszę wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać!

Warstwa napięcia stopniowo wzrasta z każdą stroną. Najpierw ogólnie kibicowałam Britt za każdym razem, kiedy próbowała uciec. A później kibicowałam Britt, za każdym razem, gdy była z Masonem. Wątek romantyczny ogromnie mi się spodobał i wkurzało mnie pieprzenie Britt o syndromie sztokholmskim, bo od razu było widać, że ta dwójka ma się ku sobie. Okej, pomijając ten niefortunny początek (drugi) ich znajomości. Britt okazała się dziewczyną rozważną, choć muszę przyznać, że jej nie polubiłam. Wkurzało mnie jej ślepe zapatrzenie w Calvina, zbytnia nieufność i zwyczajna głupota (chociaż wcale nie była głupia, a wręcz przeciwnie). Mason mnie trochę zauroczył i nie potrafiłam zrozumieć Britt ;p A później, kiedy cała prawda o nim wyszła na jaw, zakochałam się już całkiem. Ciągle byłam ciekawa co dzieje się z Korbie, ale Pani Fitzpatrick skutecznie odciągała moje myśli w innym kierunku. No i mógł być jakiś króciutki rozdział, co tam się u niej dzieje. Pomimo to książka i tak nic nie straciła.

Zmyłki Autroki bardzo mało dały, bo od razu wiedziałam kto stoi za tymi niepochlebnymi czynami. Ja, która nigdy nie myśli o tym, kiedy czyta! Ta zagadka okazała się prościzną. Natomiast powiem, że wszystkie postacie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Autorka działała z chłodną precyzją. Mam wrażenie, że wszystko zostało zaplanowane i dokładnie przeniesione na kartki. Czyta się przyjemnie i z napięciem, jak dobrą sensacyjną książkę. Dodatkowo wątek miłosny także służy całej powieści, bo jest chwila pauzy. Zatrzymujemy się w czasie i to dosłownie. Kiedy książka schodziła na tematy damsko-męskie, to przystawałam w tym całym biegu. Ta chwila oddechu jest idealnym zabiegiem Autorki. Dzięki temu nie mamy tej myśli w głowie, że czas depcze bohaterom po piętach. Dlatego wszystko jest idealnie wyważone i doprawione. Widzę w tej książce potencjał, bo nie jest taka przewidywalna, jakby się mogła wydawać. Nie ma w niej bohaterów z jakimiś wielkimi dramatami, co często się spotyka teraz. Poza tym ja bym bardziej stawiała, że jest to książka przygodowo-sensacyjna, a romans w niej to jedynie dodatek.

Na koniec chciałabym się odnieść do okładki… Jest fantastyczna! Idealnie oddaje klimat książki. Jestem nią po prostu zachwycona, bo nie dość, że skrywa emocjonującą historię, to jeszcze po prostu jest prześliczna.


„Black Ice” to książka, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła i w ciągu kilku stron przekonała do Autorki. Jej styl pisania nie jest nużący, a wręcz przeciwnie porywa w wir akcji. Moja intuicja mnie nie zawiodła, a czytanie tej książki to była świetna zabawa. Mogę ją z czystym sercem polecić.




Tłumaczenie: Mariusz Gądek
Becca Fitzpatrick, Black Ice, stron 448, Wydawnictwo Moondrive, 2014

★★★★★★★★☆☆
8
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.