Z
thrillerami od Otwartego jest tak, że jak tylko je zobaczę stwierdzam: „muszę
mieć”. Tym razem nie było inaczej. Tak więc, jak tylko zobaczyłam, że mogę mieć
okazję przeczytania tej książki przed oficjalną premierą (to zaszczyt!),
wiedziałam, że nie oprę się pokusie, a żadne inne obowiązki mnie nie
powstrzymają.
Opis jest
jak zwykle zachęcający i obiecujący. Okładka jest jak zwykle adekwatna i
estetyczna. Tylko co z treścią? Czy ona się obroniła?
Początkowo chciałam zacząć od minusów, aczkolwiek ten podpunkt jest chyba
dla mnie najbardziej newralgiczny. Tak więc zacznę od tego, co najbardziej mnie
oczarowało w tej książce. A były nimi postacie, które są wprost (uwaga, użyję
teraz mojego najbardziej pochwalnego słowa ;p) bajecznie przygotowane!
Bajecznie. Jest tu coś, czego zdecydowanie brakowało mi w innych thrillerach, a
mianowicie – przestępca, który ukazany jest w różnych odcieniach szarości.
„-
Mogłabyś być moją dziewczyną – jęknął – ale koncertowo to spierdoliłaś…”
Jestem osobą, która interesuje się kryminalistyką, analityką śledczą, czy
też profilowaniem i naprawdę po wielu lekturach (zarówno tych fikcyjnych jak i
autentycznych) potrafię docenić tak kunsztowną kreację. Bohaterowie Bezbronnych to osoby, które moglibyśmy
spotkać w zwyczajnym życiu (chociaż niektórych to lepiej nie ;p). Są to zwyczajni ludzie, którzy mają swoje
sekrety, słabości i podjęli niewłaściwe decyzje.
Jest tutaj
typowa walka między dobrem, a złem, lecz pokazana bez przerysowania. Walczą
nadal ludzie –z wadami i zaletami – jednak chodzi o moralność, o chęć
postąpienia właściwie. To, że autor pokazał nam momentami Darby w niechlubnym
świetle jest dla mnie plusem, tak wielkim jak to, że „ten zły gość” również
miewał ludzkie odruchy. Czasami mam wrażenie, że autorzy zapominają o tym, że
nie ma ideałów. Starają się zrobić jak największy kontrast między dwoma różnymi
osobami, ale w efekcie wychodzi tania bajeczka. W Bezbronnych
nie ma o czymś takim mowy.
„Zawsze
możemy szukać ucieczki w normalność – jeśli tylko zdołamy się jej uchwycić.”
Myślę, że Bezbronne można z powodzeniem i bez
żadnych wyrzutów sumienia nazwać thrillerem z prawdziwego zdarzenia. Konstrukcja
psychologiczna postaci jest bezbłędna, napięcie jest zachowane do ostatniego
zdania, a temu wszystkiemu towarzyszy otoczka realistyczności – nic nie jest
wymuszone. Sam pomysł osadzenia akcji na postoju przy autostradzie, okraszony
potężną śnieżycą jest naprawdę dobry, choć na pierwszy rzut oka może się wydać
nieco banalny.
„Nogi
mieli szeroko rozrzucone, jakby śmierć pozbawiła ich resztek przyzwoitości.”
Kiedy
zaczęłam czytać nie spodziewałam się po tej lekturze zbyt wiele, bo początek
mnie nużył. Narracja w trzeciej osobie jakoś do mnie nie przemówiła. Opisy miejsc wydawały mi się napisane nieudolnie, bo za nic w
świecie nie mogłam się zorientować w położeniu czegokolwiek, o dziwo, nawet w
pomieszczeniu. Nie wiem czy to rzeczywiście kwestia umiejętności autora czy mojego
braku jakichkolwiek zdolności topograficznych. Myślę, że wszyscy się zgodzimy,
aby całą winę zrzucić na książkowy śnieg :D Poza tym nie czułam się „porwana”
przez akcję, przynajmniej w ¼ części książki.
Jak już wszystko
stało się dosyć klarowne (a było to mniej więcej w połowie), zastanawiałam się czym
autor może mnie zaskoczyć przez kolejną połowę i jak wybrnie z zaistniałej
sytuacji. Tak, to jest ten moment, kiedy czytelnik dostaje pstryczka w nos.
Wtedy też zaczęłam srogo główkować jak potoczy się akacja, albowiem zostało
ponad sto stron, a moment, na którym właśnie byłam wydawał się kulminacyjny.
„Wymówki
są jak trucizna – powtórzył Ed. – Najtrudniej jest zrobić to, co należy.
Wykpienie się od tego to łatwizna.”
Nerwy w
strzępach, paznokcie obgryzione, ogólny wygląd zahipnotyzowanego zombie. A tu
co? Fałszywy alarm. Dosłownie. Z dobrych kilka razy opłakiwałam bohaterkę i już
się zastanawiałam kto teraz przejmie dowodzenie – autor mnie zaskoczył. Zaczęłam
autentycznie przeżywać całą akcję – nie obyło się bez przekleństw i huśtawki nastrojów (od satysfakcji po szał
i niedowierzanie). Ta książka jest spowita mrokiem – pokazuje bohaterskie
zachowanie, ale też niesamowite okrucieństwo, a wszystko to w wykonaniu
człowieka. Niektóre momenty wstrząsają i nawet, jeśli wcześniej zwątpiłam w
autora, to zwracam honor, bo napisał to wszystko tak, że siedziałam jak na
szpilkach, dosłownie nawet nie drgając!
Czuję się
wykorzystana i zrujnowana zarazem. Autor sobie ze mną pogrywał, za nic mając
moje skoki ciśnienia i wręcz namacalny strach. Ja żyłam tą książką i myślę, że to jest dla niej najlepsza
rekomendacja. Jest to pierwszy thriller, o zgrozo, na którym płakałam! A
płakałam jak na powieściach Colleen Hoover (czy to jest normalne?), więc to coś
znaczy. Każdy, kto czytał jakąkolwiek książkę od Pani Hoover, wie jak się na
niej płacze. Miałam ochotę rzucić nią o ścianę i porządnie się na niej wyżyć za
to jak autor zszargał moją stabilność emocjonalną. Nie potrafiłam uwierzyć, że Bezbronne mogą się tak skończyć. I co
wtedy zrobił autor? Tak, znowu dał mi pstryczka w nos i jestem pewna, że tym
razem z politowaniem.
Z całego
serca chciałabym trafiać tylko na takie thrillery jak ten. Jest wyśmienicie
poprowadzony mimo, że wszystko wokół jest surowe. Autor pokazał jak niewiele
potrzeba, aby napisać dobrą książkę. Miejsca wielokrotnie się przewijały,
bohaterów i przedmiotów było mało, a cała sytuacja wydawała się beznadziejna. Wiele
analityki, wiele rozterek i wiele emocji. Mimo niezrozumiałego niedosytu, jestem pod ogromnym wrażeniem
całokształtu.
W tym
miejscu chciałabym pogratulować sobie za szczęście i życzyć takiego samego Wam!
Musicie przeczytać tę książkę!<3
Tłumaczył Mariusz Gądek
Taylor Adams, Bezbronne, stron 368, Wydawnictwo
Otwarte, 13
lutego 2019
★★★★★★★★★☆
(wybitna)
Serdeczne
podziękowania dla Wydawnictwa Otwartego za egzemplarz do recenzji!
Tutaj
możecie nabyć swój: https://www.otwarte.eu/book/bezbronne